Odkąd Teo zrobił się ruchliwy i przemierza świat na własnych nogach, zaczynam rozumieć, że ubezpieczenie „na wszelki wypadek” to coś, co przyda się w najmniej oczekiwanym momencie. Dzieląc się życiem swoim i mojego syna na social mediach dostaję od Was, moich widzów, mnóstwo feedback’u, który w różny sposób uświadamia mnie, że rodzicielstwo to wcale nie jest taka prosta sprawa, że wystarczy chwila nieuwagi, żeby bobas przypadkiem zrobił sobie krzywdę. Nie dla wszystkich jest to od początku oczywiste – przecież w czasach naszego dzieciństwa robiliśmy mnóstwo rzeczy, o których nasi rodzice nie mieli pojęcia – akrobacje na trzepakach i placach zabaw, bieganie po kałużach, wspinanie się na drzewa, dachy i płoty, a nawet wskakiwanie do jezior czy rzek podczas kolejnych wakacji u dziadków. Kiedy jest się dzieciakiem, nie myśli się o tym, jak mogą być niebezpieczne!
Ale kiedy taki dzieciak sam staje się rodzicem – jego perspektywa zmienia się o 180 stopni! Nagle pilnujemy swoich pociech na każdym kroku, aby nie stała się im krzywda. Nie wszystko jednak potrafimy przewidzieć – wyobraźnia dzieci niejednego rodzica potrafi przecież nieźle zaskoczyć – a ciekawość do świata może spowodować niejeden uraz, o którym żaden opiekun nie pomyślałby, że jest w ogóle możliwy. Pomysłowość najmłodszych i umysł najstarszego opiekuna pobudzi do kreatywnego myślenia – i wtedy właśnie okazuje się, że bycie superbohaterem wcale nie jest takie proste. Żeby nim zostać trzeba bowiem prześcignąć nieprześcignione – czyli kolejne szalone pomysły dzieci.
Rywalizacja umysłów trwa w każdym domu i bardzo rzadko zdarza się, że to umysły rodzica tę rywalizację wygrywają. Na pewnym etapie życia dorośli chyba zatracają częściowo wyobraźnię. Ale w tym wyścigu nie ma zasad – dlatego dorośli mogą nieco ułatwić sobie walkę – i tu właśnie wkracza oferta PKO Ubezpieczenia. Oferta, która działa 24h/dobę, wszędzie. Zupełnie, jakby byli świadomi, że nie wszystko da się przewidzieć, a sytuacje mogą być naprawdę różne. Na bycie rodzicem nie da się przygotować idealnie – od pierwszego oddechu dziecka rodzic już wie, że stoi przed nim bardzo trudne zadanie. A dzieci uczą się zaskakująco szybko.
Pierwsze kroki naszych pociech to dopiero początek. Bose nóżki i rączki uwielbiają różne struktury, różne tekstury i trudno odciągnąć je od dotykania rzeczy, które stymulują to poznawanie świata. Teo uwielbia biegać na boso! Na swoim koncie ma już trawę, chodniki, plażę, a nawet galerię. I podczas kiedy on świetnie się bawi, poznając świat swoimi stópkami, ja dochodzę do wniosku, że moje plemienne imię musiałoby brzmieć Sokole Oko. Odkąd stałem się mistrzem w wypatrywaniu tłuczonego szkła, ostrych kamieni i przykrych psich niespodzianek, ograłbym każdego w „znajdź różnicę”.
Nie ma dziecka, które nigdy nie chciało być rycerzem. Miecze z patyków miał
przecież każdy – i każdy na pewnym etapie dzieciństwa bawił się w średniowieczny zamek, krzyżował ostrza z innymi wojownikami, zabijał potwory i ratował piękne księżniczki. Nie każdy jednak może być rycerzem, doskonale wiemy to ze szkolnych lekcji historii. Świat potrzebuje dyplomatów i nawet jeżeli jakiemuś rodzicowi wydaje się, że nie jest to jego powołanie… cóż. Każdy dorosły na pewnym etapie rodzicielstwa będzie prowadził długie i trudne pertraktacje, żeby miecz dziecka wymienić na patyk o nieco bardziej obłym – bezpieczniejszym – kształcie. Zdarzy się, że będzie trzeba błagać o litość – dla siebie lub innego dziecka – a w niektórych przypadkach samemu stanąć do walki, by obronić potencjalnie wrażliwe części ciała. Na przykład oczy.
Jest jedno takie miejsce, które sprawia, że nawet najdzielniejszemu bohaterowi komiksu jeży się włos na karku. Miejsce niesamowitej zabawy i niezbadanej rozpaczy, na samą którego nazwę rodzicom kawa staje w gardle – plac zabaw. Tutaj dorosły nie ma wyjścia – musi być każdą z sił specjalnych. Kiedy dziecko utknie na szczycie drabinek – tata strażak pojawia się w mgnieniu oka, by swoją pociechę bezpiecznie sprowadzić na ziemię. I choćby sam śmiertelnie bał się wysokości – nie ma że się nie da. Po prostu trzeba! Zadowolony z siebie tata odrzuca grzywkę z czoła, obdarzając uśmiechem mamę, a kiedy wraca wzrokiem do swojego dziecka – musi natychmiast zamienić się w policjanta. Na zjeżdżalni bowiem pojawia się nielegalny ruch dwustronny, który najczęściej kończy się ogromnym karambolem. Wtedy tatowie-gliny zbierają się wokół zjeżdżalni licznie i wprowadzają do zabawy ruch wahadłowy. Najgorszy i najbardziej niebezpieczny jest ring… to znaczy piaskownica. Tu nie ma żadnych zasad, a nawet jeżeli są, to wprowadzone zwykle po fakcie. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy ze złości nie rzucił innemu dziecku piaskiem w oczy. Ale kiedy rozpęta się wojna o zabawki, zazwyczaj trzeba stać się służbą celną i potencjalnie śmiercionośne łopatki i grabki skonfiskować. Nie zapominajmy o tym, że każdy rodzic musi posiadać zaawansowane szkolenie przedmedyczne. I kiedy nie uda mu się złapać skaczącego z huśtawki dziecka, rodzic ma obowiązek zrehabilitować się i przykleić na zdarte kolano plasterek. Koniecznie z wzorkiem!
Poszukiwacz skarbów, czyli mały Indiana Jones to kolejny etap dzieciństwa. Poznaje się go wtedy, kiedy dziecko nagle porzuca karierę biegacza, aby rozpocząć całkowicie nową część swojego życia – postanawia zostać wspinaczem. Przerwa na kawę? Zapomnij. Nawet nie podnoś jej ze stołu, bo za trzy sekundy, kiedy w pokoju zrobi się niebezpiecznie cicho, będziesz odkładać ją z powrotem, żeby użyć obu rąk do zdjęcia dziecka z szafki pod telewizorem. Dzieci są odważne – nie potrzebują do zdobywania kolejnych szczytów czekanów, lin i magnezji – używają siły własnych mięśni i zdobywają dotąd niedostępne obszary mieszkania – zaczynając od krzeseł i kanapy, nie raz kończąc na kuchennych blatach. Kiedy więc widzisz, że Twoja pociecha zaczyna interesować się zawartością garów – może lepiej przełóż je na tylne palniki? Etap wspinacza nie kończy się na zawsze – pojawia się parę lat później, kiedy własne dziecko wysyłasz do instytucji zwanej szkołą. Wtedy wraz z przyjaciółmi odkrywa radochę z zabaw na trzepaku i to, że wspinanie się na drzewa jest super. Też tak kiedyś robiliśmy, nie zapominaj o tym. Ale nie ma nic złego, żeby skontrolować sposób, w jaki Twoje dziecko wspina się na trzepak – chociaż z okna mieszkania. Pamiętaj, nie chcesz narobić mu „siary” na dzielni.
Kiedy tak sobie o tym wszystkim myślę, to dochodzę do wniosku, że nie ma nic złego w tym, żeby trochę sobie w tej rywalizacji umysłów pomóc. W końcu wygraną jest bezpieczeństwo i zdrowie mojego dziecka. Dlatego tak spodobała mi się oferta ubezpieczenia dziecka w PKO Banku Polskim – przede wszystkim nie zbywa ona rodzica pieniędzmi, a dba o to, żeby dziecko naprawdę wróciło do zdrowia – zapewnia konsultację medyczną, badania i rehabilitację. Widać, że w tej ofercie chodzi o pomoc człowiekowi. Więc kiedy Teo znowu postanowi skakać z kanapy bez spadochronu mam pewność, że ktoś ubezpiecza moje plecy – i jeżeli nie zdążę go złapać, to jest ktoś, kto pomoże mi zadbać o jego zdrowie.
Pomyśleli też o tym, że rodzic, jeżeli już odłoży kawę na stół, to prawdopodobnie chwyci ją ponownie dopiero wtedy, kiedy całkowicie wystygnie. Bycie rodzicem to cudowna sprawa, ale nie oszukujmy się – czasem brakuje chwili tylko dla siebie. A PKO Ubezpieczenie dziecka zapewnia także opiekę nad dzieckiem i korepetycje, żeby maluch mógł wrócić do szkoły czy przedszkola przygotowany. Na Teo czeka na razie starcie ze żłobkiem, ale świadomość tego, że w razie czego nie zostaniemy z Agą na lodzie jest naprawdę uspokajająca.
Rodzice starszych dzieci też mogą o tym ubezpieczeniu pomyśleć – w końcu wiele naszych pociech wkracza w okres nastoletni z przytupem, a przeżycie liceum to podobno wcale nie taka prosta sprawa… Ubezpieczyć można osobniki małe, średnie i duże – do ukończenia 20 lat! Miesięczna składka to cena jednej gałki lodów – 5 lub 9 złotych (w zależności od wariantu) – a wykupienie ubezpieczenia jest banalnie proste. Wystarczy być klientem PKO Banku Polskiego i skorzystać z IKO (aplikacji mobilniej, którą pobrać można na telefon) lub iPKO (serwisu, którego interfejs jest banalny w obsłudze). Nie trzeba być nawet rodzicem! Dziadek, ciocia, chrzestny, przyjaciel rodziny czy pełnoletnie rodzeństwo również może ubezpieczyć w ten sposób dziecko. Może to jakiś pomysł na prezent?
Dzieci nie wiedzą, jakie zabawy im zagrażają, dopóki rodzice nie wpoją w nie odpowiedniego zachowania. Nie można wymagać od dziecka, że będzie ono przewidywać, jak skończy się dla niego bieganie z ostrym patykiem w ręku albo zabawa śrubokrętem. Nawet niektóre przedmioty użytku codziennego mogą okazać się niebezpieczne – ale od tego, by zabawa była bezpieczna i fajna dla Teo jestem ja, SuperTata 2020! Każdy z rodziców zasługuje na takich tytuł i każdy dorosły całe życie dziecka będzie na niego pracował. Ale PKO Ubezpieczenia wychodzi naprzeciw rodzicom, dając im świadomość, że w razie czego, mają oni pomoc, której ich dziecko będzie potrzebować. A dziecko też się cieszy, bo ze wszystkich złych momentów można wyciągnąć coś dobrego – szczególnie, jeśli ubezpieczyciel w ramach pocieszenia po każdym urazie wręcza maluchowi bon na 200 zł do Smyka!
Sprawdź ofertę:
https://pkoubezpieczenia.pl/ubezpieczenia/zdrowie-i-zycie/pko-ubezpieczenie-dziecka
1 comment
Mimo że.to reklama, współpraca, etc. to bardzo świetnie się to czyta! Poproszę o więcej takich tekstów :p