Sharenting to temat, który po mojej głowie krąży już długi czas, ale do którego nie wiedziałem, jak podejść. Wiele osób przecież nie wie nawet, czym ten sharenting w ogóle jest, a gdy się dowie – marszczy brwi w dezaprobacie lub, zupełnie odwrotnie, nie widzi w temacie nic nadzwyczajnego. I każda z tych reakcji jest zupełnie w porządku, bo każdy z nas ma swoje własne podejście do social mediów. Ale czy sharenting sam w sobie rzeczywiście jest taki zły?
Czym w ogóle jest sharenting?
W ankiecie, jaką jakiś czas temu udostępniłem na prośbę studentki, piszącej pracę licencjacką, wzięło udział aż 680 z Was! 434 osoby (68,3%) nie wiedziały, czym jest sharenting.
Żeby dobrze zrozumieć to pojęcie, warto sięgnąć do źródła jego nazwy – czyli do share (ang. dzielić się) i parenting (ang. rodzicielstwo). W praktyce sharenting jest słowem, które określa aktywne publikowanie w mediach społecznościowych zdjęć swoich dzieci i informacji na ich temat – nie chodzi tu tylko o datę urodzenia, ale także o pokazywanie na internetowych platformach ich rozwoju.1 Wielu influencerów publikuje posty i zdjęcia swoich pociech, chwaląc się ich postępami w poznawaniu świata. Nie wynika to tylko z chęci rozgłosu – wiele instagramowych i facebookowych kont służy przede wszystkim edukacji – zarówno rodziców, jak i samych dzieci (choć przeważnie tych już nieco starszych, które posiadają dostęp do mediów społecznościowych).
Sharenting – jakie niesie ze sobą zagrożenia?
W ankiecie, którą wielu z Was wypełniło, główną odpowiedź stanowiła pedofilia. I chociaż perspektywa, w której zdjęcie dziecka staje się obiektem pożądania jest przerażająca, to czy na pewno stanowi ten największy problem? W dzisiejszym świecie pedofilia jest niezwykle nagłaśniana – co jest jak najbardziej słuszne i podkreśla, że jest to problem – ale nie jest czymś, z czym spotykamy się na co dzień. Można powiedzieć, że mimo wszystko to zagrożenie marginalne, zwłaszcza że wielu rodziców do kwestii publikowania zdjęć własnych pociech podchodzi przecież rozsądnie. Najnowsze algorytmy facebook’a i instagrama również pomagają im w zachowaniu umiaru i nie pozwalają na wrzucanie w sieć zdjęć nagich dzieci.
Część z Was zwróciła w odpowiedziach uwagę na istotną rzecz – zdjęcia mogą stanowić zagrożenie nie tylko ze względu na to, co przedstawiają, ale także ze względu na informacje, jakie niesie ze sobą sam plik. Wystarczy sfotografować dziecko z włączoną lokalizacją, a ta zostaje przypisana do pliku. Otwiera to furtkę do ewentualnej identyfikacji pociechy i jej porwania – nadal jednak są to przypadki rzadkie, którym zwykła, rodzicielska rozsądność jest w stanie zapobiec.
Utrata prywatności już na wczesnym etapie dzieciństwa; zdjęcia i filmy mogą wpaść w niepowołane ręce; dorosłe dzieci osób, które wrzucały ich zdjęcia, nie będą mogły ich usunąć, ponieważ w internecie nic nie znika.Każdy z rodziców z pewnością zdaje sobie sprawę, że do czasu ukończenia pełnoletności dzieci, to oni są za nich odpowiedzialni. I choć dziecko nie jest własnością rodzica, to niektórzy często o tym zapominają – udostępniają „śmieszne” lub „słodkie” filmiki, na których małe dzieci przewracają się, brudzą czy broją. Rzeczywiście, nam – dorosłym – może wydawać się to zabawne lub urocze, ale publikując tego typu treści warto zastanowić się, czy za dziesięć-dwadzieścia lat nasze pociechy będą one bawić tak samo.
Wyniki badań Anny Brosch z 2017 roku2 pokazują, że zamieszczanie zdjęć dzieci w social mediach jest zjawiskiem popularnym i bardzo częstym – do tego stopnia, że jedno dziecko (które nie ma jeszcze 10 lat) ma na profilu swojego rodzica więcej zdjęć, niż ów rodzic znajomych!„Zamieszczone zdjęcia i wpisy stanowią wręcz bardzo dokładną relację z życia dziecka, która często zaczyna się przed jego urodzeniem, poprzez zamieszczenie zdjęć przyszłej matki wykonanych podczas ciąży, czy też wyniku badań ultrasonograficznych (Aneta, Anna, Barbara, Justyna, Michał). Ogromna liczba zdjęć i komentarzy widniejących na profilach pozwala nie tylko odtworzyć życie dziecka niemal dzień po dniu, ale również informuje innych użytkowników o prywatnych i intymnych szczegółach z życia dzieci i rodziców, jak np. komentarz Justyny pod jednym ze zdjęć dotyczący ojca dziecka: „tylko zrobil i się zmyl” (pisownia oryginalna).”2Nieprzemyślane publikowanie treści lub – co gorsza – próba wybicia się w internecie na własnym dziecku za wszelką cenę wiąże się z tym, że narażamy nasze dziecko nie tylko na pedofili, porwania czy kradzież zdjęć, ale przede wszystkim na urazy psychiczne. Niedawno media społecznościowe ponownie zawrzały, kiedy pewna matka wrzuciła na swoją tablicę publiczny post, dokładnie opisujący infekcję intymną – i może treść ta była pisana w dobrej wierze, z chęcią uzyskania porad od znajomych – ale wymienienie córki z imienia i nazwiska poskutkowało tym, że nastolatka zmuszona była zmienić szkołę. Cała klasa dowiedziała się o jej problemach i dziewczynka nie była w stanie przejść szkolnego korytarza bez dokuczliwych i obraźliwych komentarzy swoich rówieśników.
Wiele osób lubi dzieci. Widzę to po sobie – często przeglądam profile ludzi, których normalnie w życiu bym nie słuchał – dzieci sprawiają, że treści stają się przyjemniejsze w odbiorze. Lubię patrzeć na ich rozwój i po prostu uważam, że są słodkie. Część ludzi, którzy takie profile oglądają, jest też ciekawa, co stanie się z takimi dziećmi później – skoro już na start są popularne, powszechnie znane. Osobiście nie uważam jednak, żeby taki start był dla tych dzieci startem dobrym. Wyobrażacie sobie, że dziesięcioletni syn znanego youtubera prowadzącego kanał gamingowy, w szkole był proszony o autograf przez swoich rówieśników – tylko dlatego, że jest synem influencera. Sam zastanawiam się, jaka przyszłość czeka takie dzieci. Jak będą się rozwijać, kiedy już od małego są znane zupełnie za nic? Nie zasłużyły przecież niczym na takie traktowanie ze strony rówieśników.
Mam 33 lata i wiem, że jestem uzależniony od mediów społecznościowych – dwadzieścia razy dziennie sprawdzam instagrama, cieszę się na dużą liczbę lajków i jest mi przykro, gdy widzę negatywne komentarze. A jestem dorosłym, dojrzałym facetem. Zdarza mi się złapać na tym, że social media mnie kontrolują. Wyobrażacie sobie, ile razy mocniej musi to działać na 6-7 letnie dzieci znanych influencerów? Mamy 2021 rok, w którym rodzice przyznają, że przez rok zamknięcia w domu ich dzieci po prostu zdziczały, zamknęły się w sobie. Siedzą z nosami w telefonach i angażują się w media społecznościowe coraz bardziej. Wystarczył rok. A jak będą zachowywać się dzieci, które od urodzenia są wprowadzane przez rodziców do sieci, które są zachęcane do bycia online?
…
Dziecko nie jest środkiem do celu.
Oczywiście, portale i profile parentingowe takie dzieci publikować będą. To jest w końcu ich branża, zakres merytoryczny publikowanych treści. Poza tym, mają one często wydźwięk edukacyjny – podają wskazówki wychowawcze, ale też sięgają tematów bardziej banalnych, takich jak idealny wózek czy zabawki wspomagające rozwój dziecka. Osobiście nie uważam, żeby sharenting w takiej formie był czymś złym. Ale używanie dziecka jako środka na zwiększenie liczby lajków nie jest w porządku. Znane modelki lub aktorki nie muszą pokazywać swoich dzieci, żeby stać się sławne. Zwłaszcza, że publikując zdjęcia swoich dzieci, często nie umieszczają tam żadnych innych treści. Zastanówcie się, czy zaglądalibyście na profile niektórych osób, gdyby nie mieli dzieci.
To samo pojawia się po drugiej stronie instagrama – kiedy osoby zupełnie nieznane próbują pozyskać nowych obserwujących zdjęciami swoich dzieci, chociaż ich pomysł zupełnie nie jest związany z parentingiem. Albo tego pomysłu w ogóle nie posiadają.
Pomyśl, zanim wrzucisz!
Jesteśmy dorosłymi ludźmi – dzieci to odpowiedzialność, która spada na nasze barki jeszcze przed narodzinami pociechy. Radość, którą chcemy się dzielić z innymi jest dobra – ale zanim postanowisz wrzucić zdjęcie półnagiego bobasa, po prostu się zastanów. Może to jednak nie jest najlepszy pomysł? Sharenting nie jest zjawiskiem wyłącznie negatywnym, nasze dzieci potrafią przecież przynieść innym dużo radości. Wymaga jednak tego, czego od samego początku wymagał od nas internet – zdrowego rozsądku.