Wysłaliśmy Teo do żłobka zupełnie spontanicznie! Nie zastanawialiśmy się długo, a w podjęciu tej decyzji pomógł nowy sąsiad. W dniu, w którym wprowadziliśmy się do nowego mieszkania, powiedział, że jego córki chodzą do żłobka obok. No to podszedłem i zapytałem – jeszcze tego samego dnia. Podbiegłem do żłobka zapytać co i jak, a pani Kierownik powiedziała, że aplikować mam szybko. Bo chociaż okazało się, że miałem nosa – bo trafiłem na otwarte, dwutygodniowe okno rekrutacji (czerwiec) – to pani Kierownik powiedziała, że na rekrutację już późno. A podobno był to dopiero drugi dzień. 😉
Można powiedzieć, że „klamka zapadła” po odzewie widzów na IG, którym jeszcze tego samego dnia zadałem pytanie, co oni właściwie sądzą o żłobku. Sam byłem zaskoczony liczbą pozytywnych wiadomości! 90% widzów zachwalała sobie żłobek, a pozostałe 10% zrezygnowało z niego głównie dlatego, że dzieci chorowały. Złożyliśmy dokumenty potrzebne do rekrutacji – w końcu nie po to Teo dostaje ten okropny olej z czarnuszki, żeby mi tu chorował!
Sam poczułem się zaopiekowany w tym żłobku – dostałem odpowiedzi na moje pytania, a pani Kierownik przedstawiła mi też rzeczowe argumenty, dla których warto wysłać własne dziecko do żłobka. Wiedzieliście, że można zauważyć znaczną różnicę w zachowaniu trzylatków idących do przedszkola, które były albo nie były wcześniej w żłobku? Moi widzowie też o tym wspominali – dzieci, które do 1. roku życia chodzą do żłobka, są odważniejsze, bardziej samodzielne, potrafią współpracować, dzielić się, a także mają lepsze zdolności socjalizacji i wyrażania własnych potrzeb?
Intuicja podpowiadała mi i Adze, że wysłanie Teo do żłobka to dobra decyzja – a dodatkowo przekonały mnie opinie widzów. Dwa powody przeważyły na szali „za” – i tak oto Teodor kończy właśnie okres adaptacji. 😉
Pierwszym powodem był oczywiście sam syn – bo Teo to raczej wycofane dziecko, na placu zabaw wolał oglądać dzieci, niż wchodzić z nimi w interakcję. Kiedy któreś zabierało mu zabawkę, tylko się przyglądał, w żaden sposób nie reagował. A w swoje pierwsze urodziny atrakcyjniejsze od gości w salonie były dla Teo ich buty w przedpokoju. Wydawało nam się po prostu, że socjalizacja z innymi dziećmi jest mu potrzebna.
A drugi powód to my – ja i Aga. Dzieci to przepiękne stworzenia, w których wychowanie rodzic wkłada całe serce, ale… no właśnie. Każdy potrzebuje czasem odpocząć. Nam też potrzebna była chwila dla siebie. Tylko dla nas, nawet nie razem, a oddzielnie. Dla niektórych może to zabrzmieć dziwnie lub egoistycznie, ale myślę, że w głębi serca wszyscy rodzice wiedzą, że tak jest. Pierwsze półtora roku z dzieckiem, praktycznie 24h na dobę jest po prostu męczące. Oczywiście, obserwowanie, jak pociecha się rozwija jest pełne chwil szczęścia, ale pomiędzy tym chwilami znajduje się też zwyczajny brak motywacji. Rozładowanie akumulatorów. A im starszy robi się Teo i im więcej rozumie, tym więcej zaangażowania z naszej strony potrzebuje. Nam, dorosłym, trudno było w niektórych momentach zwrócić na syna całą swoją uwagę i zaangażować się tylko w zabawę. Można, a nawet trzeba starać się znajdować takie chwile, ale poświęcanie na to całego swojego wolnego czasu skończy się, według mnie, ciągłym narastaniem frustracji. Za coś trzeba żyć, trzeba pracować, wykonywać domowe obowiązki – z dzieckiem na rękach nie wszystko da się zrobić. I nieważne, czy pracujesz poprzez prowadzenie social media, czy jesteś prawnikiem. Czasem po prostu trzeba się skupić.
Przy Teo nie zawsze jestem w stanie nagrywać stories czy pisać, bo młody przyjdzie do mnie i będzie chciał wziąć telefon lub laptop do ręki. Jeśli schowam się w pokoju – zacznie płakać pod drzwiami. Wysłanie go do żłobka przyszło nam więc dość naturalnie i po rozwianiu wątpliwości była to dobra decyzja, aby odzyskać parę godzin dla siebie. Teo przez 6-7h będzie przebywał w towarzystwie swoich rówieśników, bawiąc się i rozwijając – a my w tym czasie ogarniemy swoje sprawy – głównie pracę. Południe minie szybko, a dzięki żłobkowi, od 15 możemy spędzać czas razem. Mamy 5 godzin dla siebie, które zyskują też lepszą jakość – bo w końcu mogę poświęcić całą swoją uwagę. To z kolei wydaje mi się być dużo korzystniejsze, niż cały dzień bez pełnego zaangażowania w interakcje z synem.
I chyba właśnie dlatego – po tym, jak opowiadałem, że Teo płakał przy adaptacji w żłobku – nie przejąłem się wiadomością, którą wysłała mi widzka: “Po co męczysz dziecko i samego siebie przy okazji. Lepiej zostać z nim w domu. Dzieci tak szybko rosną.” To, co widać na ekranie to tylko część naszej relacji. A wiem, że dla tej relacji nasza (moja i Agi) decyzja była słuszna.
Dzieci płaczą przy różnych rzeczach. Potrafią krzyczeć w niebogłosy podczas ćwiczeń rehabilitacyjnych, wydawać z siebie okrzyki torturowanego więźnia podczas mycia zębów – ale nikt nie mówi wtedy, żeby dać dziecku spokój. Niektóre sytuacje wymagają „męczenia” dziecka, bo to „męczenie” ma swoje zadanie. A brak przyzwyczajania pociech do niektórych sytuacji, może mieć bardzo nieprzyjemne skutki. Adaptacja Teo w żłobku przebiegła wręcz książkowo, dlatego nie uważam, aby stała mu się krzywda, kiedy miał gorszy dzień i do żłobka poszedł ze łzami w oczach.
Po 3 dniach spędzania 2h z rodzicem w żłobku, przyszedł czas, żeby został sam. Pierwszy dzień Teo pomaszerował ochoczą z Ciocią do sali – może dlatego, że nie wiedział, co go czeka. Dla skonsternowanych – tak, też uważam, że nazywanie przedszkolanki, tzn. Pani Przedszkolanki, tzn. Pani Nauczycielki Wychowania Przedszkolnego „Ciocią” brzmi dziwnie, ale już się przyzwyczaiłem. 😉
Nie było najgorzej. Nie chciał jeść, ale podobno nie płakał podczas pierwszych dwóch godzin samodzielnego pozostania w sali. Drugiego dnia przy rozstaniu już był straszliwy płacz, trzeciego też, czwartego i piątego. Płacz jednak uspokajał się z każdym kolejnym dniem i za każdym kolejnym razem, było trochę lepiej. A coś tam skubnął na śniadaniu, zjadł ziemniaki przy obiedzie. Zaczął się chłopak aklimatyzować i szło mu całkiem nieźle. Weekend, jak weekend – wiadome było, że w poniedziałek będzie dramat. No i był – Teo nie chciał wejść do sali. Jednak to był ostatni dzień płaczu. We wtorek sam wszedł do sali z Ciocią za rękę, a od środy już wbiega i zostaje po 6h.
Podsumowując – łzy zostały wylane, ale cel został osiągnięty. Teodor polubił żłobek!
Poza tym, w domu też zachowuje się na plus. Diametralnych zmian nie ma, ale młody rozgadał się nieco i dużo nam opowiada (oczywiście po swojemu), szczególnie podczas powrotu ze żłobka. Usamodzielnił się trochę, nie chce siadać do swojego krzesełka i zarządził, że – tak, jak w żłobku – od teraz będzie jadł z nami przy stole. Chętniej spędza czas ze znajomymi i rodziną, a na placu zabaw potrafi się bawić – może jeszcze nie z kimś, ale już obok kogoś. A to wszystko stało się w dwa tygodnie – bo środkowy tydzień adaptacji spędziliśmy we trójkę nad morzem. Minusów żłobka nie znajduję. 😉
No, może trochę drażni nas czasem, że w weekendy musimy trzymać się żłobkowego planu dnia Teodora, ale i to wychodzi na dobre dla nas wszystkich – bo młody chodzi spać o 20, nie 22. Wcześniej wstajemy, ale i tak 2h weekendowego wieczoru więcej to dla rodziców to, co długi weekend na Mazurach dla bezdzietnych. Czyli tych, co będą płacić bykowe!
A czy zauważyłem inne reakcje na to, że to ja – tata – a nie mama głównie przyprowadzałem i odprowadzałem dziecko do żłobka? Nope. Teo nie wyglądał, jakby to miało dla niego znaczenie, a i na pracownikach żłobka nie robiło wrażenia, że dziecko odprowadza tata. Czyli wszystko w największym porządku!